Po pięknych widokach oferowanych przez przełom rzeki Columbia (USA, północna granica stanu Oregon), postanowiłem poszukać jakiegoś ciekawego miejsca "za rzeką" czyli w południowej części stanu Waszyngton. Wybór padł na lodową jaskinię Gulera. To miejsce opisywane przez miejscowe przewodniki jako "indiańska lodówka", jest dość niewielką jaskinią - w sumie kilkadziesiąt metrów korytarza. W okresie ciepłym - od późnej wiosny do wczesnej jesieni - wewnątrz jaskini panuje stała temperatura w okolicach kilku stopni celsjusza. Jednak dopiero zimą pokazuje swoją prawdziwą twarz, dla której nazwaną ją "lodową". W okresie zimowych jaskinia pokrywa się przepiękną szatą "stalaktytów", "stalagmitów" i innych form znanych z typowych jaskiń naciekowych, ale w odróżnieniu od tamtych - są fo formacje lodowe. Zachęcony opisem znalezionym w sieci oraz poprzednimi doświadczeniami postanowiłem zobaczyć jak może wyglądać jaskinia Gulera wczesną wiosną. Droga do Mt Adams, była dość prosta, temperatura otoczenia w okolicach 10 stopni celsjusza. W czasie jazdy rozglądałem się za miejscem, gdzie będę mógł kupić bilet parkingowy - bo z reguły w miejscach atrakcyjnych turystycznie był niezbędny. A z jakiegoś powody automaty w parkach stanowych nie akceptowały zagranicznych kart płatniczych. Trzeba było szukać sklepów lub podobnych miejsc w bardziej cywilizowanych okolicach, wtedy była szansa na zakup przy użyciu polskiej karty lub za gotówkę.

Guler_1

Po lewej stronie zauważyłem posterunek rangera (coś jak nasza leśniczówka) oraz informację o wspomnianych biletach. Zjeżdżam na parking. Punkt nieczynny (sobota), a obok informacja mniej więcej taj treści: "dojazd do Lodowej Jaskni Gulera jest niemożliwy. W razie chęci odwiedzenia tego miejsca możesz zatrzymać się na pobliskim parkingu narciarskim i resztę drogi przebyć pieszo." Nieżle - po prawie trzech godzinach jazdy, gdy zostało mi ostatnie 20 kilometrów, mam wrócić? Jaki parking narciarski? Teraz - na wiosnę? Co to w ogóle za miejsce?!? I dlaczego nie można tam dojechać normalnie? Trochę mnie to zdziwiło biorąc pod uwagę temperaturę około 10 stopni na plusie. Ale cóż... wsiadłem do auta i ruszyłem dalej. Miałem przed sobą jeszcze kilkanaści minut jazdy, więc można było zaryzykować. Nie zanosiło się na jakiekolwiek problemy z drogą czy dojazdem, nie rozumiałem dlaczego parking miałby być zakmnięty, ale różnie tutaj bywa. Asfalt był mokry, ale ani śladu śniegu, po za tym prawie ciągle padał deszcz. Jednak po kilku przejechanych kilomentrach na poboczach drogi zauważyłem płaty śniegu z moje auto wyświetliło śnieżynkę na desce rozdzielczej. Na przestrzeni następnych kilku kilometrów z wiosny zrobiła się zima. Po kolejnych minutach jazdy dotarłem do niemal dwumetrowej ściany śniegu oraz zaparkowanych w pobliżu potężnych spychaczy z łańcuchami na kołach. Drogowskaz kierował na "ski park" czyli takie miejsce dla narciarzy z parkingiem samochodowym. Zjechałem we wskazanym kierunku, wysiadłem i zacząłem rozglądać się po okolicy. Po chwili zobaczyłem tablicę informującą o lodowej jaskinii i kierunku w jakim należy iść dalej. Jaskinia jest położona na zboczu góry Mt Adams, na wysokości nieco poniżej 900 m.n.p.m. Niby nie dużo, ale jak się właśnie przekonałem, tutaj na takiej wysokości wiosną leży pół metra śniegu. Po szlakach pieszych zostało wspomnienie, droga wyglądała ja ta na zdjęciu. Na szczęście w okolicy stało kilka aut, więc pewnie nie byłem sam. Jak się po chwili dowiedziałem, jedna ze ścieżek między drzewami okazałą się być tą, którą powinienem pójść. No to poszedłem. Po jakichś 20-30 minutach człapania po updeptanym śniegu dotarłem na miejsce. Zobaczyłem coś wystającego z ziemi oraz jegomościa stojącego obok. To "coś" okazało się być poręczą od schodów. A raczej tego czegoś, co latem pewnie jest schodami. W tym momencie była to raczej zjeżdżalnia do celu czyli do otworu wejściowego. Z resztą, nawet tam na dole też ktoś był. Dokładnie - kolega pana z góry. Okazał się być Finem z pochodzenia, ale urodził się już w Stanach Zjednoczonyc. Od niego dowiedziałem się czego mogę spodziewać się w jaskini. Jako że mój strój raczej odbiegał od tutejszych standardów (nie miałem kasku, wysokich butów zimowych i ciuchów wskazujących na pozostawienie kilkuset $$ w jakimś firmowym sklepie sportowym), panowie zdziwili się, gdy wyraziłem chęć zejścia na dół i pooglądania sobie tego co jest w środku.

Guler_5

Zejście po "zjeżdżalni" okazało się łatwiejsze niż wyglądało. Na szczeście śnieg pokrywający schody jeszcze nie był zupełnie zlodowaciały a drewniana poręcz stawiała wystarczający opór, żeby bezpiecznie zsunąć się w dół. Panowie odchodząc zapytali, czy może jednak mają zaczekać te 20 minut po drugiej stronie i gdybym przypadkiem nie wyszedł to wezwą pomoc. Podziękowałem argumentując, że będę bawił się aparatem i posiedzę tu pewnie z godzinę. W końcu nic mnie nie goni. Po chwili rozsiadłem się na czym się dało i rozejrzałem dokoła. Po przyzwyczajeniu się do skąpego oświetlenia, mogłem spróbować zaplanować poruszanie się po tej niewielkiej przestrzeni. Znalazłem się w niewielkiej komorze wystrojonej niemal wszędzie soplami. Do tego "stalagmity" - również lodowe, wystające z dna jaskini. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że poruszanie się po tym miejscu bez zabezpieczeń w postaci kasku, a najlepiej jeszcze raków, jest co najmniej ryzykowne. Niemal całe dno było pokryte lodem oblanym wodą, każdy nieostrożny krok mógł skończyć się upadkiem i uderzeniem w jakiś wystający element kamienny lub lodowy. Miejscami niski sufit stwarzał dodatkowe niebezpoeczeństwo.

Guler_10Przysiadłem na jakimś wystającym kamieniu żeby nie ryzykować upadku i wyciągnąłem aparat. Po kilku próbach udało się zrobić jakieś zdjęcia. W międzyczasie mogłem dokładniej przyjrzeć się otoczeniu. Myślę że trafiłem do jaskini w bardzo dobrym czasie - było wystarczająco ciepło żeby nie zamarznąć po drodze i wystarczająco zimno, żeby lodowa szata jeszcze nie zdążyła się zupełnie stopić. Wejście do jaskini było dość szerokie, dzięki czemu przynajmniej początkowy fragment było w miarę dobrze oświetlony. Ale wnętrze tonęło w mroku. Oświetliłem podłogę latarką. Wszystko błyszczało - woda z sopli rozlewała się po lodzie leżącym na dnie jaskini tworząc cienką i niemal idealnie pozbawioną tarcia warstwę. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że każdy nieostrożny krok może skończyć się kiepsko. Emocje opadły, zaczeło się przemieszczanie w ślimaczym tempie, sprawdzanie każdego kamienia i każdego miejsca do postawienia następnego kroku. Jeyną rozsądną opcją przemieszczania się było wynajdywanie wystających kamieni, które nie były pokryte wszechobecną warstwą lodu i wody. I do tego były wystarczająco blisko aby wykonać bezpieczny krok. Krok za krokiem, sprawdzając podłoże a potem sufit przed wykonaniem każdego następnego ruchu posuwałem się wgłąb jaskini. W pewnym momencie stanąłem przez płaską powierzchnią o szerokości około 2 metrów. Nie było niczego wystającego, tylko idealnie gładki lód. Nie pozostało nic innego jak przejść do parteru i przejechać na drugą stronę na własnym siedzeniu. Kolejnym wyzwaniem okazał się powrót do pozycji pionowej -  w końcu udało mi się znaleźć jakieś punkty podparcia by wstać. Podziwiałem kolejne lodowe stalaktyty.

Guler_7

Niektóre były naprawdę imponujące. Łączyły się w draperie, tworzyły stalagnaty czy inne struktury kojarzące się z typowymi jaskiniami krasowymi jakie można podziwiać choćby w słowackich Tatrach. Tyle że tutaj wszystko było z lodu. I w przeciwieństwie do przereklamowanej Demianovskiej Jaskini Lodowej - jaskinia Gulera nie jest zamykana na zimę :-D Więc te wszystkie lodowe cudeńka można podziwiać w pełnej krasie o ile tylko się tutaj dotrze. Zastanawiałem się skąd to wszystko się bierze pod ziemią. Przecież tam deszcz (ani śnieg) raczej nie pada? Albo przynajmniej - nie powinien? Okazało się że "winne" są skały, z jakich zbudowana jest okolica. Większość pochodzenia wulkanicznego. Są one bardzo porowate i woda bez większych problemów przepływa przez nie jak przez pumeks. Przeciekając powoli tworzy te wszystkie struktury utrwalone mrozem, które potem możemy podziwiać wewnątrz jaskini. Latem znikają a na jesień pojawiają się z powrotem. I tak co roku. Tyle na temat powstawania lodowych ozdób. Korzystając z informacji udzielonych przez miłych panów napotkanych przy jaskini, rozglądałem się za jakimś "drugim końcem". Chwilkę mi zajęło zanim zorientowałem się, że muszę przecisnąć się przez otwór o niezbyt imponujących rozmiarach. Bez zdjęcia plecaka nie było nawet co próbować. Po chwili znalazłem się z drugiej strony szczeliny. Komora była sporo mniejsza, nie było też w niej zbyt wielu lodowych nacieków. Nieco przysypane śniegiem wyjście było kilka metrów dalej. Chyba jasknia nie była o tej porze odwiedzana zbyt tłumnie, a już na pewno niewiele osób przepychało się przez nią na wylot. Musiałem odgarnąć nieco śniegu zanim  wyszedłem drugim końcem jaskini.

Do auta wróciłem nieco lepszą drogą niż ta, którą podążałem w stronę jaskini, ale i tak nie obyło się bez niespodzianek. Chyba ze zmęczenia pomyliłem kierunki i wędrowałem przez kilkanaście minut w złą stronę. Byłem nieco zmarznięty, bo siedzenie na mokrym dnie jaskini i przedzieranie się przez zaśnieżoną ścieżkę zrobiły swoje. Czekały mnie jeszcze ponad trzy godziny jazdy do domu. Choiaż Lodowa Jaskinia Gulera była jedną z najmniejszych jakie zwiedzałem, była przepięknie udekorowana przez naturę. A fakt że dekoracja co roku się zmienia, czyni tę jaskinię niepowtarzalną. Jeśli jeszcze kiedykolwiek będę miał okazję tu wrócić - na pewno to zrobię.

 

CO?

- Proponujemy szerokoką gamę sprzętu o polskich i zagranicznych dystrybutorów. Zarówno nowego jak i używanego. Na życzenie klienta kompletujemy zestawy, dokonujemy konfiguracji i dostarczamy rozwiązanie "pod klucz", dzięki czemu nie trzeba spędzać długich godzin na aktualizacjach czy instalowaniu potrzebnego oprogramowania.

DLA KOGO?

- Osoby indywidualne i małe firmy, które potrzebują wysokiej jakości sprzętu i oprogramowania za przystępną cenę, wraz z obiektywną informacją techniczą

CO?

- Oferujemy usługi programistyczne na najwyższym poziomie. Specjalizujemy się w programowaniu niskopoziomowym pod systemy linux i pokrewne, w językach C oraz C++. Współpracujemy także z programistami Android oraz .NET pod MS Windows. Dzięki wieloletniemu doświadczeniu jesteśmy w stanie stworzyć niemal dowolną aplikację czy też zintegrować istniejące już systemy. Realizujemy zlecenia w dwóch modelach: tzw. czas i sprzęt czyli zleceniodawca płaci za czas pracy i ewentualny sprzęt niezbędny do wykonania zadania, który po zakończeniu projektu staje się własnością zleceniodawcy. W tej opcji, w trakcie pracy nad produktem może on zostać dowolnie modyfikowany. Stała cena - czyli ustalona cena za określony produkt bez możliwości zmian w trakcie pracy.

DLA KOGO?

- Średnie i duże firmy, dla których nie ma na rynku dostępnych rozwiązań idealnie dopasowanych do ich potrzeb, firmy poszukujące nowych rozwiązań pozwalających osiągnąć przewagę nad konkurencją